Czy
ludzie mogą mieszkać pod jednym dachem z duchami i nie zwariować? Odpowiedź na
takie trudne pytanie daje nam chociażby historia przyjaznego duszka Kacperka. Początki
na pewno są ciężkie, ale przy odrobinie dobrej woli można przyzwyczaić się do
nawyków i sposobu bycia współlokatorów. Tych żywych i nieznośnie namacalnych,
jak i tych trochę bardziej „magicznych”...
Historia
opowiedziana przez Marcina Przewoźniaka opiera się na znanym motywie. Rodzina
Poświatowskich wprowadza się do starego, pozornie niezamieszkałego dworku.
Pozornie, ponieważ od 212 lat rezyduje tam rodzina Zaświatowskich (z czego
tylko 12 lat za życia). Lokatorzy ci nie zamierzają ustąpić miejsca żadnym
ludziom. Zwłaszcza, że Ci zachowują się karygodnie i ich przytulne gniazdko
zamieniają w naszpikowany technologią bunkier. Początkowo próby wystraszenia
natrętów spełzają na niczym, w końcu jednak Zaświatowscy wspólnymi siłami
zaczynają odnosić pewne sukcesy i zachodzą nowym mieszkańcom za skórę. Gdy
wydaje się, że duchom w końcu udało się znaleźć sposób na wypędzenie
ciepłokrwistych, okazuje się, że ci nie mają wcale zamiaru się poddać i nie
pozostają zjawom dłużni. Tocząca się zajadła wojna mogłaby trwać latami, gdyby
na horyzoncie nie pojawił się wspólny wróg. A co najlepiej zrobić w takiej
sytuacji? Wiadomo: zasiąść do wspólnej kolacji i omówić taktykę.
Główną
oś utworu stanowią opisy zmagań Poświatowskich ze Zaświatowskimi i odwrotnie.
Efektowne starcia nie na darmo zyskują miano „wojny światów”. Zderzają
się tutaj bowiem dwa rożne światy, dwie różne kultury, dwa różne czasy...To co
prezentuje nam autor to istny wyścig zbrojeń. Od momentu, w którym hrabia
Zaświatowski przeżywa pierwszą porażkę w życiu - gdy przyklejony do dwóch telefonów
komórkowych i tabletu pan Poświatowski kompletnie ignoruje jego obecność
podczas oględzin domu – akcja zaczyna pędzić jak szalona. Dzieci i żona mają
oczywiście do pana domu pretensje: ona, że pozwolił by obcy kupili dom i nie
zdołał ich wykurzyć, syn, że ojciec zbywa jego pomysły i nie daje sobie
powiedzieć, że jego przestarzałe metody straszenia nie działają na
współczesnych ludzi. Później jest już tylko gorzej: nie udaje im się wypłoszyć
projektantki wnętrz, która boi się jedynie tego, że jej konto na Facebooku
zostało by skasowane, ani ekipy remontowej, gdyż pracownicy bardziej broją się
terminów i braku wypłaty niż jakiś tam zjaw. W efekcie takiej ignorancji duchy
coraz bardziej zaczynają bać się żywych - bo co to niby znaczy „wrzucić ducha
na tapetę”?! One nie chcą by cokolwiek nimi tapetować!!! Załamane i rozeźlone,
cierpiące z powodu promieniowania nagromadzenia sprzętów i alarmów, dodatkowo
przerażone obecnością hologramowego strażnika (który przypomina im nosiciela
zarazy przez którego nie żyją), zmęczone uważaniem na kocura, który próbuje je
znienacka obsikać, zjawy odnajdują w końcu sposób na to, by ludzie zaczęli się
z nimi liczyć. Nie spodziewają się jednak miażdżącego kontrataku... Zmaganiom
obu stron ze stoickim wręcz spokojem przygadają się martwa myszka Luna i
podopieczny Poświatowskich Myszon – wspominany już kot. Zwierzaki zdążyły się
bowiem zaprzyjaźnić i wolałby by obie rodziny dały wreszcie spokój tej
dziecinadzie.
Trudno
się od tej historii oderwać: gdy już zacznie się ją czytać, koniecznie trzeba
skończyć. Oprócz tego, że jest przewrotna i zabawna niesie w sobie
naukę o współczesnym świecie zafiksowanym na technologicznych nowinkach. Przez
to, coraz powszechniejsze, uzależnienie cierpią więzy międzyludzkie, często
bowiem brakuje nam czasu dla najbliższych stojących tuż obok – ale jakoś dla
portalu społecznościowego potrafimy go wyłuskać. Mimo, że świat bohaterów
książki jest zdominowany przez technologię, na szczęście nie zapominają oni, co
jest tak naprawdę ważne. A dzięki duchom, Pan Poświatowski zostaje zmuszony do
tego by oderwać się na chwilkę od telefonów i tak naprawdę pobyć z
rodziną. Do tej pory zdawał się nie
zauważać upływu dni i zmian pór roku. Wszystko w tekście jest podane z
przymrużeniem oka, nie oznacza to
jednak, że nie wyłuskamy z niego ważnego przesłania. I nie jedno dziecko będzie
chciało, by zamieszkały z nim jakieś zjawy, bo może wtedy tata lub mama
znaleźli by dla niego więcej czasu?
Tekst
dopełniają, budujące atmosferę niesamowitości ilustracje. Ukazują one mniej lub bardziej straszne sceny z
gorączkowych przygotowań do „walki” i te z „linii frontu”.
Paradowanie bez głowy (albo z odciętą głową mrówkojada) lub sercem na dłoni
ukazane jest lekko i zabawnie - nie
przerażająco. Nikomu nie grożą więc po lekturze koszmary. Twarda okładka,
śliski papier – wyglądają solidnie i na pewno zniosą wielokrotną przygodę z
czytelnikiem. Niezbyt długie rozdziały, spora czcionka pozwalają starszym
dzieciom na samodzielną lekturę.
Czytajcie
więc i dajcie się ponieść wyobraźni.
Wartości edukacyjne
|
Bawiąc uczy o tym, co
jest naprawdę ważne i pokazuje w jaki sposób współcześni ludzie stają się
niewolnikami techniki.
|
6/6
|
Koszmarkowatość
|
Żadnemu dziecku nie
grożą po lekturze koszmary. Powinno wręcz zapragnąć towarzystwa takich
współlokatorów jak Zaświatowscy.
|
2/6
|
Estetyka
|
Ilustracje są
sugestywne jednak nie przerażają. Z całą pewnością pobudzą wyobraźnię.
|
6/6
|
Pomysłowość
|
Motyw jest dosyć
oklepany, ale w ogóle nie zwracamy na to uwagi, dzięki temu, że został podany
z przymrużeniem oka i ogromnym poczuciem humoru.
|
3/6
|
Inne walory
|
Twarda okładka i
śliski papier spowodują, że książka posłuży nam przez dłuższy czas.
|
-
|
Dostosowanie do wieku
|
Młodsze dziecko
poradzi sobie z tym dłuższym tekstem dzięki krótkim rozdziałom i sporej
czcionce. Tekst sam w sobie jest
niesamowicie wciągający.
|
6-9
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz