niedziela, 4 grudnia 2016

Potwór też człowiek, buty nosić musi - "Nelly Rapp i frankensteniak"


Już w Cesarstwie Rzymskim działała instytucja prawna rei vindicatio, której celem było odzyskiwanie rzeczy i oddawanie ich prawowitym właścicielom. Zapewne także wtedy nikt nie lubił windykatorów i uważano ich za potwory w ludzkich skórach. Ciekawe jednak czy ktokolwiek przypuszczał o jakie potwory chodzi? Właśnie ten sekret odkryje nasza świeżo upieczona, upiorna agentka Nelly Rapp, podczas swojej pierwszej samodzielnej misji.


sobota, 26 listopada 2016

Sposób na wampira - 'Nelly Rapp i Upiorna Akademia"


Jeśli lubicie przygodny małych detektywów Lassego i Mai (Biuro detektywistyczne Lassego i Mai), to mam dla was świetną wiadomość: Martin Widmark wraca do nas z nową serią dla najmłodszych. Tym razem na główną bohaterką wybrał niezwykle odważną, energiczną i ciekawską dziewczynkę, która jak przystało na upiornego agenta zajmuje się tropieniem i zwalczaniem rożnych stworów. Zanim jednak Nelly Rapp stanie się upiorną agentką numer 10, musi przejść pewien test.

środa, 28 września 2016

Kto się boi złego wilka? - "Wilken. Czas złego wilka.




Historia Wilczełykowego Chutoru cuchnęła złem, a ludność Temple Gurney, której liczba wciąż się zmniejszała nie miała nic przeciwko temu, by las porósł to miejsce raz na zawsze.
Wydaje wam się, że wiecie, jak to jest być likantropem? Wiadomo, delikwent ma wyostrzone zmysły, umiejętności telepatyczne, jest niezwykle szybki, zwinny i dysponuje ogromną silą. To jednak tylko jedna strona medalu. Wyobraźcie sobie, jak to jest, gdy potwornie chce się pić, ale niestety wilcze łapy nie są przystosowane do odkręcania butelki z wodą, ani tym bardziej kurków - pozostaje więc tylko wstydliwe picie z toalety. Mało pociągające, prawda? A co z ubraniami, które wilkołak/wilken ma na sobie podczas przemiany? Większość szybciutko daje się rozerwać na strzępy, tylko nie slipki! Za nic na świecie nie chcą pęknąć i niemiłosiernie wżynają się w miejsca o szczególnej wrażliwości. I jeszcze te bezoary…Ktokolwiek ma futrzastego pupila ten wie, ile ten musi się namęczyć by zwrócić wylizaną sierść. No cóż, oprócz wielu atutów, bycie mitycznym stworzeniem to ciężka harówka i nasz bohater Nat Carver powoli zaczyna się o tym przekonywać.
Ze względu na swoje umiejętności, Nat i Woody zostają agentami NocnejZmiany i przygotowują się do ostatecznego starcia z podłym Scale’m. Ten by pokonać chłopców i dopiąć swego – wprowadzić na świecie chaos – sprzymierza się z niegrzeszącym urodą demonem. Czuje się niepokonany i jest tak pewny swego, że postanawia nawet zdobyć dla swojego „zwierzchnika” pewną antyrelikwię, by mógł wypuścić na świat hordy zła wprost z trzewi piekła. Zanim jednak ten przepiękny plan się ziści, Scale zadowala się uprowadzaniem chłopców i przeistaczaniem ich w swoich swoich niewolników-wilkołaków, mordowaniem owiec, podpaleniami i napuszczaniem na Temple Gurney wygłodniałych zombie. Przygoda Nata i jego przyjaciela zatacza więc koło: by pokonać wroga wracają tam, gdzie wszystko się zaczęło. Miasteczko nie przypomina już jednak tętniącego życiem miejsca, którym jeszcze niedawno było. Teraz to wyludnione, martwe, terroryzowane przez przeróżne kreatury wygwizdowo. Nat i Woody będą mieli więc pełne ręce roboty, zanim uda im się przegnać stąd panoszące się zło.  Na szczęście nie wszystkie wilkołaki okażą się na wskroś zepsute i a zombie kiepsko znoszą kontakt z solą, co nieco ułatwi im wykonanie misji.
Ostatnia część przygód dwóch nietypowych chłopców udała się Di Toft najlepiej. Widać, że pisarka się rozkręca i jej warsztat jest coraz lepszy. W przeciwieństwie do poprzednich tomów, w tym czytelnik nie wpada w dłużyzny: poszczególne wątki (działalność Scale’a, poszukiwanie „skarbu” templariuszy itd.) zostały zgrabnie wyważone. Nieskomplikowaną fabułę zmierzającą w przewidywalnym kierunku – chociaż zakończenie może być dla niektórych sporym zaskoczeniem – dopełniają sugestywne opisy. Jeśli chodzi o wszelkie obecne w powieści straszności, to Di Toft opisując okrucieństwa, śmierć i tortury, robi to w sposób bardzo przystępny dla młodszego czytelnika. Gęstniejący ze strony na stronę mrok rozprasza elementami humorystycznymi, takimi jak kiepskie żarty Woody’ego, i potwory, które można pokonać tym co ma się pod ręką (zapamiętajcie sobie: wampiry nie znoszą cebuli, a zombie soli).
Wielka szkoda, że niewielu czytelników sięgnęło po trzeci „wilkenowy” tom. Niestety, tak jak pisałam przy okazji poprzednich części: celowano w nieodpowiednią grupę wiekową czytelników i nawet świetna trójwymiarowa okładka nie mogła niczego zmienić. Poza tym porównywanie przygodowych młodzieżówek, do Harrego Pottera, tylko dlatego, że występują w nich fantastyczne postacie, jest krzywdzące. Czytelnik skuszony takim porównaniem, będzie miał wygórowane oczekiwania. Zawiedziony (bo myślał, że przeczyta wielowymiarową baśń), po kolejne części już nie sięgnie. A szkoda, bo Wilken. Czas złego wilka, to naprawdę kawał świetnej przygotówki. Autorka opierając fabułę na motywie odwiecznej walki dobra ze złem, przypomniała nam o wartościach, takich jak przyjaźń, lojalność. I bezinteresowność. Między wierszami dała nam również ostrzeżenie: nikt nie urodził się na wskroś zły, to dokonywane przez niego wybory (wzmacniane oczywiście przez okoliczności) sprawiały, że stanął po tej a nie innej stronie barykady. Taki sam wybór należy także do każdego z nas, a to bardzo cenna i zarazem gorzka lekcja.

piątek, 2 września 2016

Angielski wilken w Paryżu - "Wilken. Cyrk Półmroku"


Gdy pod koniec pierwszego tomu podły Scale rzucił się do gardła Natowi, myśleliśmy, że będzie po nim. Na szczęście przeprowadzona w porę medyczna (?) interwencja uratowała chłopcu życie. Wykonany zabieg – przetoczenie krwi Woody’ego – okazał się jednak mieć pewne skutki „uboczne”. Nie wiedzieć kiedy Nat stał się bowiem mieszańcem: nie dość, że ugryzł go wilkołak – a wiemy do czego to prowadzi - to w jego żyły dodatkowo wpompowano krew wilkena. Mieszanka iście wybuchowa. I zarazem jedyna w swoim rodzaju.

 

Po zamieszaniu w Wilczełykowym Chutorze (tom I) rząd musiał zatuszować kilka paskudnych spraw. Oprócz tego wrogo nastawione w stosunku do ludzi istoty zaczęły być bardzo aktywne. Agenci należący do powołanej specjalnie do ich zwalczania jednostki -Nocnej Zmiany - mieli więc pełne ręce roboty. Mimo tego całego zamieszania ich nowy szef, Quentin Corne, nie spuścił z oka poczynań rodziny Carverów. Natowi wraz z mamą nie udało się więc niepostrzeżenie wymknąć do Europy, gdzie w Cyrku Półmroku czekali już na nich Woody i tata chłopca. Do trupy wraz z naszymi bohaterami dołącza więc również tajna agentka Fish. I całe szczęście, bo za naszymi bohaterami do Francji przybyły także poważne kłopoty. Tym razem czyha na nich „złe oko” Scala, który zawarł pakt ze złymi mocami i posłuszne swojej okrutnej Królowej, nie znające litości wampiry. Mówiąc krótko: będzie się działo.

 

Porównywanie przygód Nata do przygód Harrego Pottera niestety nie sprawi, że nagle staną się one równie intrygujące. To, że historia spisana przez Di Toft nie jest takim strzałem w dziesiątkę, jak twórczość Rowling, nie oznacza jednak, że jest ona pozbawiona uroku. Mamy tutaj Cyrk Iluzji i Półmroku, przerażające opowieści przy ognisku, oko Scale’a (skojarzenie z Okiem Saurona nieuniknione) kilka bitew z wampirami - na szczęście okaże się, że w walce z nimi cebula wcale nie jest gorsza od czosnku – oraz wspaniałe wilkeny. Może dlatego, że akcja drugiego tomu rozgrywa się głównie – naprawdę mroźną - zimą, to wydała mi się zdecydowanie mroczniejsza od pierwszej. Tego stanu rzeczy nie zmieniła nawet obecność barwnego cyrku i nadprzyrodzonych członków trupy.

 

Fabuła toczy się przewidywalnym torem i tym razem bowiem autorka postawiła na wartości takie jak przyjaźń i lojalność. Pokazała również, że każdy może pobłądzić, jeśli jednak chce być dobry nic nie stanie mu na przeszkodzie by takim być (w  drugą stronę to – niestety - również działa). Mimo, że nie uniknęła kilku dłużyzn, i słabszych fragmentów, to ogólnie akcja jej opowieści jest wartka. Jej atutem jest także spora liczba bohaterów, dzięki którym tekst tętni życiem. Niezbyt rozbudowane i dowcipne dialogi są lekkie w odbiorze. Co prawda w plastyczne opisy wkradła się schematyczność, ale ona może znużyć tylko starszego czytelnika, młodszy nie zwróci na nią uwagi. I to jest chyba największy problem cyklu o przygodach Woody’ego i Nata: opowieść jest zbyt obszerna dla młodszego czytelnika i zbyt infantylna dla starszego. Podobnie główni bohaterowie, dla współczesnych „podlotków” jak  na swój wiek są bardzo dziecinni, co zapewne utrudnia utożsamianie się z nimi. Wydaje mi się, że głównie niefortunny wybór grupy docelowej sprawił, że książka przeszła bez większego echa i niewielu z czytelników po lekturze pierwszego, sięgnęło także po drugi tom.

 

Problemem serii może być również coś innego. Autorka w osobliwy sposób odziera rzeczywistość z iluzji, zarazem mieszając świat fantastyczny z rzeczywistym. W pierwszym tomie najbardziej przeraził mnie fragment, w którym dziecko strzela bez powodu z broni palnej do bezbronnego – w swoim mniemaniu - psa. Brak empatii i bezsensowne okrucieństwo nastoletniego chłopca dają sporo do myślenia. W drugiej części mały odbiorca będzie musiał stawić czoła czemuś innemu, czemuś co także w dorosłym budzi mieszane uczucia i co woli on wyprzeć ze świadomości. Mięso nie rośnie na drzewie, a drapieżniki polują i zjadają swoje ofiary. Di Toft opisała to nad wyraz wyraziście, unikając jednak okrutnych szczegółów. To zupełnie naturalne, że aby zaspokoić głód wilkołaki zabijają w zoo bezbronne świnki morskie, króliki itd. Toczą także bój z dzikiem, który rozpaczliwie walczy o życie - i  tę bitwę przegrywa. Dla wrażliwszych rodziców taki przekaz może okazać się zbyt mocny.  Niestety wielu dorosłych nie jest gotowych na taką prawdę. Wydaje mi się jednak, że w tej sytuacji to Sumińska ma rację: najmłodsi powinni wiedzieć i poznawać (oczywiście w najbardziej delikatny sposób). Skoro dzieci są naszą przyszłością, to lepiej by przyszłość ta była świadoma. To właśnie odwracanie wzroku, brak zainteresowania i udawanie, że mięso pojawia się na sklepowych półkach znikąd powoduje, że zwierzęta często nadal nie są traktowane w humanitarny sposób.

 

Ci którzy lubią historie o wilkołakach, wampirach, kryp-tydach, fanunach oraz palczakach i ci którym spodobała się pierwsza część, nie zawiodą się Wilkenem. Cyrkiem Półmroku. Podobny jest tutaj styl i sposób prowadzenia fabuły. Warto podkreślić także, że druga część, podobnie jak pierwsza część, zachwyca świetną, trójwymiarową okładką, która nie pozwala przejść obok książki obojętnie. 

czwartek, 11 sierpnia 2016

Nie z nami te numery Gruber! - "Wilken: Bracia krwi"


Nat wymarzył sobie szczeniaczka. A od czego są dziadkowie, jeśli nie od rozpieszczania wnuków i spełniania ich zachcianek? Mick, dosyć ekscentryczny, wiekowy hippis, postawił więc sobie za punkt honoru, że spełni pragnienie chłopca. Niestety oglądany przez nich pies - którego, nie ukrywajmy, dotychczasowy właściciel w podejrzany sposób próbuje się pozbyć - nie jest ani młodziutki, ani ładny, ani słodki. To białe, wyleniałe, cuchnące i nieproporcjonalne psisko, któremu daleko do puchatej kuleczki. Przypominający bardziej białego wilka niż psa stwór ma jednak coś bardzo szczególnego w spojrzeniu, coś co powoduje, że Nat nie ma wątpliwości, że właśnie jego chce zabrać do domu. I chociaż reszta rodziny nie podziela pewności chłopca, Woody trafia pod dach  Carverów.
 

sobota, 18 czerwca 2016

Szkoła jest do bani? - "Tajemnicze Dziecko"

Aż dziw bierze, że Tajemnicze Dziecko ponad wiek musiało czekać na przekład na język polski. Zwłaszcza że Ernest Teodor Amadeusz Hoffmann, autor Dziadka do orzechów i Króla Myszy, na początku dziewiętnastego wieku mieszkał w Warszawie, a jego żoną była Polka, Marianna Tekla Michalina Rohrer - Trzcińska, którą zdrobniale nazywał Misią (Mischą). Widać to nie wystarczyło i nikt nie zainteresował się bliżej kolejnym z baśniowych utworów, które wyszły spod pióra niemieckiego pisarza.

Pierwszy przekład tej powstałej w 1817 roku literackiej perełki na język obcy (szwedzki) miał miejsce już w 1821 roku. Tłumaczenia na język polski podjęła się dopiero w 1923 Zofia Modrzewska – Schiller, a następnie w 1926 roku Józef Kramsztyk. Oba są praktycznie niedostępne i - co tu dużo mówić - kompletnie nieudane. Na szczęście w 2014 roku Wydawnictwo Media Rodzina pokusiło się o wydanie tej zapomnianej baśni w przekładzie Elizy Pieciul – Karmińskiej. Dzięki niej możemy odkryć piękno tego ponadczasowego tekstu.

Magia Tajemniczego dziecka polega na tym, że to lektura pełna zakamarków interpretacyjnych - taki swoisty rezerwuar możliwych sensów. Zanim jednak skupimy się na kolejnych kluczach potrzebnych do zrozumienia tekstu, warto zatrzymać się na chwilkę na początku opowieści. Wszystko zaczyna się tutaj bowiem od przyjazdu kochanej rodzinki. Najwyraźniej nigdy nie było inaczej, że z nią najlepiej to wychodzi się tylko na zdjęciach…

piątek, 4 marca 2016

Jeśli nie słuchasz mateczki, nie dostaniesz bułeczki… - "Miodunka"

Nie wiem czy znacie makabreski Bohdana Butenko. Dziś jego twórczość wydaje się odbiorcy dosyć śmieszna, jeśli jednak wyobrazimy sobie, że czytano ilustrowane przez niego wierszyki dzieciom, to ciarki przechodzą po plecach. To z czym spotykamy się w Wesołej gromadce nawet dla nieprzewrażliwionych matek wyda się zbyt brutalne (chociaż może się mylę). Za przykład niech posłuży historia nieszczęsnego Julka. Otóż Julek lubił ssać kciuki. Mama mając już tego dosyć postraszyła chłopca, że jeśli nie przestanie to przyjdzie krawiec i nożycami odetnie mu paluchy. Oczywiście Julek nie wytrzymał i jego kciuki szybko znów wylądowały w buzi. I chociaż dorośli często rzucają słowa na wiatr, to tym razem mama mówiła prawdę. Nie trzeba było długo czekać, aby z hukiem do mieszkania wpadł krawiec i „uciachał” palce przerażonemu chłopcu: Julek w krzyk a krawiec rzecze: - Tak z nieposłuszeństwa leczę. Mama zadowolona z takiego obrotu sprawy w nagrodę daje krawcowi ciasteczka, a biedny, okaleczony chłopiec obchodzi się smakiem: Płacze Julek żal niebodze. A paluszki na podłodze. Nie wiem jak wasze wrażenia, ale  po wysłuchaniu takiej historii moje palce raczej już nigdy nie powędrowałyby w stronę buzi…. Gdy będziecie przyglądać się ilustracjom sporządzonym do tej historii, zwrócicie uwagę na elementy przeznaczone tylko dla dorosłych (żeby też coś mieli z czytania). Bez obaw, dzieci zawartych w nich aluzji nie zrozumiały - trzeba jednak przyznać, że wraz z treścią i puentą zbudowały one dosyć śmiałą całość.   

Także Khoa Le w swoich książeczkach dla dzieci straszy konsekwencjami niewłaściwych zachowań. Nie jest jednak tak okrutna jak Butenko. Jej bohaterów owszem również spotykają srogie kary za nieposłuszeństwo: a to ocean łez (Beksa, tekst TUTAJ), a to chcące się zaprzyjaźnić gigantyczne zarazki (Szymek brudas, tekst TUTAJ), a to drzewo, które wyrosło na głowie (Potraganiec, tekst TUTAJ) – ale w jej magicznym świecie nie ma rzeczy nieodwracalnych, dlatego dzieci zawsze dostają drugą szansę i nikt ich trwale nie okalecza.

środa, 10 lutego 2016

Hoolywoodzki uśmiech szkieletorka – „Ignatek szuka przyjaciela”

Jak to jest spotkać szczerbatego szkieletorka, który zgrzyta kosteczkami pośród mroku? Pozornie nie zapowiada to niczego dobrego, a jednak można się zdziwić. Nieoczekiwanie może to być bowiem początek pięknej przygody.

Ignatek (I–Gnatek) bo o nim mowa, jest małym sympatycznym kościotrupkiem. I jak każdy mały kościotupek bardzo lubi się bawić. Niestety nie bardzo ma z kim. Możecie sobie tylko wyobrazić, jak trudno jest mu znaleźć towarzysza zabaw, a sprawy jak na złość dodatkowo komplikuje brak zęba! Ignatek zamartwia się tym, że ostatnio jednego zgubił i przez to wygląda okropnie. A to na pewno nie pomoże mu znaleźć przyjaciela…

niedziela, 31 stycznia 2016

Szponiarz widzi, Szponiarz wie - "Szponiarz"

Podczas lektury Szponiarza przypomniało mi się, że pośród podwórkowych opowiastek mojego dzieciństwa, bardzo popularna była taka o ŻÓŁTYCH OCZACH. Niestety nie pamiętam, co takiego robiły i skąd się wzięły, ale wystarczyło o nich wspomnieć, by napędzić komuś pietra. Zwłaszcza, gdy robiło się to po zmroku lub w piwnicach, do których – chociaż oczywiście nie było wolno – często się zapuszczaliśmy. ŻÓŁTE OCZY były po prostu złe i tylko czekały na to, by kogoś sobie upatrzyć i…i tutaj możecie wstawić dowolne, byle było okropne. To chyba ich bezwzględność, która najmocniej wryła mi się w pamięć, odróżniała je od Szponiarza. Monstrum opisane przez Johnsona nie jest potworem, który wybiera ofiary na oślep. Chociaż jego serce to tylko kupka pyłu, nie jest on na wskroś zły. Szponiarz powstał z popiołów człowieka, który został spalony przez własne, chciwe dzieci - spotkało go niewyobrażalne okrucieństwo i to z rąk najbliższych. Nic dziwnego więc, że jego dusza nie potrafiła zaznać spokoju. Nieszczęśnik mści się więc wciąż na złych ludziach. Jeśli nie masz jednak niczego na sumieniu - nic ci nie grozi i możesz spać spokojnie. Poza tym nie zatracił on swojego człowieczeństwa: jest czuły na krzywdę innych i tęskni za swoim psem. 

niedziela, 27 grudnia 2015

O marzenia warto walczyć - "Rekwizytor Otto"

Błądzi człowiek, póki dąży /Johan Wolfgang Goethe/

Powszechnie wiadomo, że ten kto nie ma w sobie dosyć odwagi by wyruszyć w świat i stawić czoła niebezpieczeństwom będzie wiódł jałowe życie. Leo mimo traumatycznych przeżyć, których zdążył w swoim krótkim życiu doświadczyć, odważył się podążyć za marzeniem i odmienił swój smutny los. Z jego postępowania wynika dla małego czytelnika bardzo wartościowa lekcja: nie ważne, co złego nas do tej pory spotkało i ile sami zła wyrządziliśmy, nigdy nie jest za późno na to by zawalczyć o siebie.

niedziela, 13 grudnia 2015

Muzyka łagodzi obyczaje - "Miasteczko szeptów"

Czy piękne miasteczko może być bardzo ponurym miejscem? Najwyraźniej tak, skoro właśnie w takim mieszka mała Alicja. Urokliwe uliczki i schludne domki same nie mają szans zrobić dobrego wrażenia, gdy brakuje im najważniejszego: tętniącej życiem atmosfery. Bynajmniej nie mówimy o miasteczku wyludnionym. Mieszkają tutaj psy – ale takie, które nie szczekają, można spotkać i koty – które mruczą tak cichutko, że prawie w ogóle, można nawet wybrać się na tutejszą imprezę aby posłuchać orkiestry – która nie wydaje z siebie dźwięków - nikogo to jednak nie dziwi, nawet tutejsze gitary nie mają strun. Wokoło panuje tak wszechmocna cisza, że chmury upodobały sobie tutejsze niebo, jako miejsce odpoczynku. A najgorsze, że zmęczeni szeptaniem mieszkańcy przestali ze sobą rozmawiać. Nikt się tutaj nie uśmiecha, a uczucia, które powinny zostać wyśpiewane, na zawsze stają się niewyznaną miłością. Do uszu przypadkowego wędrowca nie dotrze stąd przyjazny gwar - nikt nie śpiewa, nie nuci, nie nawołuje. Pewnie więc raczej się do miasteczka nawet nie zapuści, tylko przezornie ominie je szerokim łukiem. Jak się łatwo domyślacie: przekleństwem tego tajemniczego miejsca jest cisza. W miasteczku obowiązuje bezwzględny zakaz hałasowania. Niestety nikt nie pamięta jednak skąd się wziął i dlaczego tak restrykcyjnie trzeba go przestrzegać. 

poniedziałek, 30 listopada 2015

Tam gdzie kataklizm to chleb powszedni - "Starchopolis"

Strachopolis, miasto regularnie, bo raz w miesiącu, nawiedzane przez kataklizmy - od wiewiórek mutantów po deszcz ognistych meteorytów - i najeżdżane dosyć często przez Marsjan. W jego trzewiach czujnie śpi nieodgadniona magia, a ulice i podziemia zamieszkują potwory (głównie takie, które poddano resocjalizacji). Niestety nie brakuje tutaj także takich, które ukrywając się w ludzkiej skórze (a tych z wiadomych przyczyn resocjalizacji się nie poddaje). Poza tym, jak na szanujące się miasto-katastrofę przystało i to ma swoje sekrety. Nie bez powodu jest więc labiryntem, który nie lubi wypuszczać raz złapanej zdobyczy. Czyż nie jest to idealne miejsce na przeżycie przygody życia? Jeśli tylko macie na taką ochotę: zapraszam do lektury.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Nie wszystko zło na co pada deszcz – „Lichotek i czarodzidło”

Do niedawna Lichotek nie miał nikogo bliskiego. Teraz nie dość, że odzyskał rodziców (w sumie to już dwukrotnie), mieszka z nim Niania Flanelcia i Partacz, to jeszcze w jego życiu pojawiła się malutka Matylda. Tak moi drodzy, dobrze przypuszczacie: familia Stubbsów się powiększyła. A jak na rodzinę czarodziejów i mandzideł (zwłaszcza, gdy takie wykąpie się w smoczej krwi) przystało, Matylda nie może być zwyczajnym bobasem. Po prostu nie ma mowy! Wyjątkowość Tylci oczywiście ściągnie na naszych bohaterów sporo kłopotów. Prawdę mówiąc one i tak wyjątkowo do nich lgnęły, więc dziewczynka zmieni tylko ich kaliber.

poniedziałek, 26 października 2015

Czasem słońce, czasem deszcz... - "Lichotek i Dragodon"

O ile dobrze pamiętamy Lichotek był sierotą. I to taką trochę „nie tego”. Bo kto to widział, żeby sierocie wytykać, że śmierdzi, nie myje włosów i ścina sterczące kłaki kuchennym nożem? Owszem bohater mieszka w koszmarnych warunkach, jest podle traktowany przez prawnego opiekuna, ale okrzyk trwogi, który ciśnie się na usta w związku z tą sytuacją, zostaje przez te jego tłuste i sterczące włosy, skutecznie stłumiony. Nie mamy więc tutaj do czynienia z żadną apoteozą cierpienia: jest strasznie i nieprzyjemnie, ale nie do końca poważnie, ponieważ gdy czytamy o Lichotku, cały majestat związany z rolą ofiary gdzieś pryska.

wtorek, 13 października 2015

Karaluchy pod…lokomotywy - "Lichotek i CzarnoKsiężnik"


Lichotek Stubbs nie ma mamy ani taty. Ma za to prawnego opiekuna – klasyczną macochę w postaci śmierdzącego (bo niedomytego), wrednego (taka natura) Bazylego Deptacza. Ten nie dość, że ma naprawdę paskudny charakter (chociaż zawsssssssze mówi prawdę) i nie najlepiej wygląda (nie owijajmy w bawełnę – budzi odrazę), to jeszcze rozsmakował się w uprzykrzaniu Lichotkowi życia. Poniża go, ogranicza i karmi odpadkami, w momencie, gdy sam na  jego oczach zajada się pączkami i popija je różową oranżadą. Nic dziwnego, że chłopiec jest wciąż głodny i marzy o sutym, prawdziwym posiłku.