Podczas lektury Szponiarza przypomniało
mi się, że pośród podwórkowych opowiastek mojego dzieciństwa, bardzo popularna
była taka o ŻÓŁTYCH OCZACH. Niestety nie pamiętam, co takiego robiły i
skąd się wzięły, ale wystarczyło o nich wspomnieć, by napędzić komuś pietra.
Zwłaszcza, gdy robiło się to po zmroku lub w piwnicach, do których – chociaż
oczywiście nie było wolno – często się zapuszczaliśmy. ŻÓŁTE OCZY były po
prostu złe i tylko czekały na to, by kogoś sobie upatrzyć i…i tutaj możecie
wstawić dowolne, byle było okropne. To chyba ich bezwzględność, która
najmocniej wryła mi się w pamięć, odróżniała je od Szponiarza. Monstrum opisane
przez Johnsona nie jest potworem, który wybiera ofiary na oślep. Chociaż jego
serce to tylko kupka pyłu, nie jest on na wskroś zły. Szponiarz powstał z
popiołów człowieka, który został spalony przez własne, chciwe dzieci - spotkało
go niewyobrażalne okrucieństwo i to z rąk najbliższych. Nic dziwnego więc, że
jego dusza nie potrafiła zaznać spokoju. Nieszczęśnik mści się więc wciąż na
złych ludziach. Jeśli nie masz jednak niczego na sumieniu - nic ci nie grozi i
możesz spać spokojnie. Poza tym nie zatracił on swojego człowieczeństwa: jest
czuły na krzywdę innych i tęskni za swoim psem.
Nie wiem, czy Johnsonowi naprawdę zależało
na tym, by Szponiarz kogokolwiek wystraszył. Źle wyważył elementy budujące
fabułę i zepchnął go na boczny tor, eksponując nadmiernie problemy Lucy. Główna
bohaterka książki, wbrew swojej woli, znalazła się w „przyjacielskim
trójkącie”. Nie będę was zamęczać szczegółami tego klasycznego dramatu, w
skrócie wygląda to tak: Amy coraz więcej czasu spędza z Natali, której Lucy
szczerze nie znosi. W wyniku nieporozumienia daje w końcu upust nagromadzonej w
sobie złości i rani Amy mówiąc coś czego nie powinna. Oczywiście żałuje swoich
słów, męczą ją wyrzuty sumienia, potęgowane na dokładkę gorączką i chorobą.
Szponiarz przydarza się dziewczynce zupełnie "przy okazji" - bo jest
Halloween i kupiła kasetę w antykwariacie. Z początku bierzemy go tylko za
omamy dziewczynki, która i bez gorączki ma nad wyraz bujną wyobraźnię. Wszystko
oczywiście kończy się dobrze, bo zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji, trzeba
tylko chcieć je dostrzec, nawet jeśli jest ono niekonwencjonalne.
Szponiarz to
zapis miejskiej legendy - jakich wiele - w wersji soft dla młodziutkiego
czytelnika. W moim odczuciu została ona potraktowana przez Johnsona po
macoszemu i wykorzystana tylko jako tło, dla przekazania treści bardziej
dydaktycznych. Głównie bowiem czytamy tutaj o zazdrości, przyjaźni - prawdziwy
przyjaciel akceptuje nas takimi jakimi jesteśmy i potrafi wybaczyć –, a także o
tym, że w złości i pod wpływem emocji bardzo łatwo można kogoś zranić. Jeśli
zdecydujecie się na tę lekturę, myślę, że zwłaszcza o tym ostatnim „problemie”
warto porozmawiać z dzieckiem, które panowania nad emocjami dopiero się uczy i
może mieć problem z zaakceptowaniem tego, że sobie z nimi nie radzi. Kłopot
Lucy może wydać się wam wyolbrzymiony i po prostu irytujący, ale jako dorośli
nie mamy w sumie prawa jej ocenić. Mamy zupełnie inną perspektywę. Problemy
dzieci, nawet jeśli wydają się nam śmieszne, dla nich są przecież jak
najbardziej poważne.
Książeczka ta, chociaż porusza kwestie bliskie każdemu
dziecku, niestety się już dezaktualizowała. Dla obecnego 10-12 latka może
okazać się niewystarczająco straszna, a wręcz zbyt infantylna. Dla młodszych
dzieci znowuż, do samodzielnego czytania – jest za długa. W każdym razie jeśli
zdecydujecie się na wspólną z pociechą lekturę, zdobądźcie gdzieś kasetę
magnetofonową, by móc wytłumaczyć dziecku o czym w tekście mowa. Zagrożenie
opisane w książeczce pochodzi bowiem z czasów, gdy potwory mogły gnieździć wszelkiego
rodzaju taśmy. Szponiarz „mieszka” akurat w magnetofonowej.
Jeśli gdzieś macie jeszcze sprzęt zdolny do odtworzenia
kasety, może pokusicie się o nagranie własnej historii? To mogłaby by być
świetna zabawa, a i lektura nie poszłaby wtedy na marne. Wątpię bowiem byście
ją zapamiętali i w ogóle do niej kiedyś wrócili. Z jednej strony za mało w niej
Szponiarza, z drugiej wałkowany w kółko problem Lucy nuży, jak mało co. W tej
opowiastce wyraźnie czegoś literacko zabrakło (i nie chodzi mi tylko o kiepski
warsztat), chociażby minimalnego napięcia fabularnego, które wzbudziłoby w
czytelniku poczucie zagrożenia.
Wartości
edukacyjne
|
Po lekturze można podumać
trochę o przyjaźni, zazdrości, wybaczeniu, przepraszaniu, kłamstwie, złości i
emocjach.
|
4/6
|
Koszmarkowatość
|
Szponiarz nie jest na wskroś
zły i chociaż ma straszyć, to niestety autorowi nie udało się osiągnąć tego
efektu.
|
2/6
|
Estetyka
|
Na okładce CHYBA jest
dziewczynka. Tytuł za to przekonująco sugeruje, że to będzie lektura pełna
grozy.
|
2/6
|
Pomysłowość
|
Miejska legenda wykorzystana
jako tło do rozważań nad przyjaźnią itd. Zmarnowany motyw.
|
3/6
|
Inne walory
|
Przypomniała mi o istnieniu
kaset magnetofonowych. Miałam też frajdę z „rozbebeszania” jednej do końca.
Można to potraktować, jako małą lekcję historii sprzętu i pokazać dziecku,
jak to kiedyś było.
|
5/6
|
Przystosowanie do wieku
|
Za długa dla młodszych dzieci,
a zbyt infantylna dla 10-12 latków.
|
x
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz