poniedziałek, 26 października 2015

Czasem słońce, czasem deszcz... - "Lichotek i Dragodon"

O ile dobrze pamiętamy Lichotek był sierotą. I to taką trochę „nie tego”. Bo kto to widział, żeby sierocie wytykać, że śmierdzi, nie myje włosów i ścina sterczące kłaki kuchennym nożem? Owszem bohater mieszka w koszmarnych warunkach, jest podle traktowany przez prawnego opiekuna, ale okrzyk trwogi, który ciśnie się na usta w związku z tą sytuacją, zostaje przez te jego tłuste i sterczące włosy, skutecznie stłumiony. Nie mamy więc tutaj do czynienia z żadną apoteozą cierpienia: jest strasznie i nieprzyjemnie, ale nie do końca poważnie, ponieważ gdy czytamy o Lichotku, cały majestat związany z rolą ofiary gdzieś pryska.

Pisząc o tym, że „był sierotą”, miałam na myśli, to że „już” nią nie jest, a właściwie to nigdy nią nie był. Podczas wielkiej przygody na makiecie kolejki elektrycznej i walki jaką stoczył ze złym czarnoKsiężnikiem Bazylim Deptaczem, w pierwszej części swoich przygód, odkrył, że jego rodzice żyją. I całkiem przypadkowo ich uratował: w momencie, gdy wredny Bazyli za jego sprawą się „rozciapciał”, prysło rzucone na nich zaklęcie „skamienienia”. Sam Lee (bo tak naprawdę ma na imię nasz dzielny chłopiec, woli jednak by nazywać go Lichotkiem) nadrabia stracony czas z mamą, tatą i nianią Flanelcią, poznając przy tym rodzinne, magiczne sekrety. Rodzice postanawiają zafundować chłopcu wszystkie stracone urodziny na raz! Dzieciak, który nie miał niczego i jadał odpadki, nagle ma: dom (i to nie byle jaki: bo Dwór Merlina), kochających bliskich, mnóstwo zabawek (ubrania i furę smakołyków zresztą też), a także wiernego towarzysza – pieska Partacza. Ten ostatni, jak pamiętamy upodobał sobie Lichotka już w poprzedniej części, doceniając jego walory zapachowe. Fakt faktem, że „cuchnący dzieciak” śmierdzi już mniej, a właściwie w ogóle, ale Partacz nie jest zbyt wybredny i w jego wielkim serduchu jest miejsce także dla czystego Lichotka. I wszystko byłoby cudownie, gdyby rodzice nie zabrali  go do najfantastyczniejszego miejsca na świecie - na Wyspę Śmiechów - gdzie COŚ wpadło na ich trop. Nad głowami naszych bohaterów zaczęły zbierać się czarne chmury. A jak wiemy z poprzedniego tomu, takie zawsze podążają wiernie za czarnoKsiężnikami...

Zło nie śpi, nawet jeśli przybiera postać bandy zidiociałych dziwaków. Nasi antagoniści mają może malutkie móżdżki, ale ich serca są czarne i wypełnione złem.  Sami nie stanowiliby dla rodziny Stubbsów większego zagrożenia, ale śladem Lichotka, jego mamy i taty, podąża także pewna na wskroś podła i potężna istota – strażnik smoka. Ma ona swój własny cel, do którego osiągnięcia potrzebna jest mu tylko mama Lichotka – Lee Stubbs. Postanawia jednak ułatwić sobie  działanie, manipulując rządnymi zemsty czarnoKsiężników. W obliczu tego z czym przyjdzie Lichotkowi walczyć tym razem, Bazyli Deptacz był małym pryszczem.

Nagle Sam Stubbs nie poznaje swojego syna -  wrogowie unieszkodliwiają go  odbierając mu pamięć.  Bez przeszkód mogą wtedy porwać nieskończone źródło many - koniecznej do uprawiania czarów - czyli panią Lee. Nasz nieletni, w towarzystwie tylko małego pieska, uda się więc na Wyspę Śmiechów by ją uratować. Za dnia i w świetle słońca to cudowne miejsce, po zmroku, skąpane w strugach deszczu zamienia się w upiornie „martwą” przestrzeń. Zwłaszcza, że jest już „po sezonie” i wyspa została zamknięta. Opętany przez zło lunapark staje się dla chłopca śmiertelną pułapką. Będzie go tu ścigać pluszowa armia z zębami ostrymi jak szpilki, mechaniczny tyranozaur i rozsierdzone, drewniane konie. Wszystkie mają tylko jeden cel: złapać i unicestwić nieproszonego gościa. Oprócz nich na chłopca poluje jeszcze siedmiu paskudnych czarnoKsiężników, którzy chcą go boleśnie „ochuchać”. A jak pamiętamy: nic nie może równać się ze smrodem czaru wydechowego, który jest mieszanką różnych wstrętnych zapaszków: martwych ryb, wiekowych trampek i wszystkiego co zatęchłe i zgniłe.  Najgorszym jednak,  co tutaj spotka Lichotka jest tytułowy Dragodon.

W poprzedniej przygodzie Lichotek miał kilkoro sprzymierzeńców i jednego wroga (+nietoperz), tym razem pomaga mu tylko mały piesek, a od przeciwników aż się roi. Policzmy: siedem cuchnących zmor, przepotężny Dragodon i jego pupilek oraz armia ożywionych stworów. Czy to aby nie za dużo na jednego małego chłopca? Nie ma się co bać: sprytny Lichotek nie podda się, mimo że sytuacja nie raz wyda się być przegrana. Nie cofnie się przed niczym i będzie walczył, bo cel jest słuszny: znaleźć i uratować mamę. I w zasadzie jego niezłomna postawa, to morał z całej historii.

Ian Oglivy w tekst opowieści często wplata przemyślenia Partacza i Lichotka, które rozładowują powstałe wcześniej napięcie. Dowcipkuje, obśmiewa niejako grozę, którą „wyczarował” na kartach bajki. Dlatego też w drugiej części czarnoKsiężnicy są karykaturami samych siebie. Są głupkowaci i nieudolni. Nie musimy czytać tego co mówią, by się tego domyślić, wystarczy poznać ich imiona: Cedryk Tumaniec, Parchacy Fleja, Ślamazarian Ćwok, Zakucjusz Pała, Makabrycy Chrzęst. Mimo wszystko to nadal psychopaci pełną gębą i nie należy ich ignorować. Chociaż trzeba przyznać, że nie boimy się ich tak, jak baliśmy się Bazylego i dlatego druga część w wykonaniu czarnnoKsiężników jest słabsza od pierwszej. Poza tym warto podkreślić, że postacie są dopracowane i przemyślane. Także sam Dragodon zrobił na mnie wrażenie i, co najważniejsze i najdziwniejsze: wzbudził we mnie cień współczucia. Lichotek w swojej drugiej przygodzie doświadczył znów zła, ale nieco innego. Co stanowi dla niego i dla czytelnika ważnej lekcji: motywacje do czynienia zła mogą być naprawdę różne.

Plastyczne opisy, bardzo sugestywnie przedstawione emocje, nie pozwalają nam oderwać się od lektury. Mimo iż, wiemy co się wydarzy i w którą stronę podążamy, to czytam książkę z przyjemnością. Siedząc  w wagoniku rollercoastera, wrzeszcząc  wniebogłosy, dajemy się porwać w wir pełnej niebezpieczeństw przygody. W szaleńczym pędzie, który zafundował nam Oglivy, obserwujemy (tylko kątem oka) jak fabuła kluczy, skręca i wije się, tworząc obraz niesamowicie dynamiczny i dosyć oryginalny. Pomysłów byłemu „Świętemu” widać nie brakuje. Zwłaszcza tych, które i dorosłym przypadają do gustu. Bo kto to widział, żeby stateczny (a phi!) ojciec rodziny łamał z taką lubością przepisy drogowe?

P.S. I co do diaska z tą okładką? Czy ona miała być jakaś wodoodporna? Jeśli tak to chyba z równą skutecznością co flagowce Sony... W każdym razie w dotyku ta guma jest nieprzyjemna, ma ostre i raniące kanty (!), a wizualne też w sumie żaden szał.  Przypomina mi szkolne (brrrr) okładki do zeszytów. Mam nadzieje, że planowane wznowienie będzie miało „normalną” miękką oprawę.

Wartości edukacyjne
Przede wszystkim trzeba wierzyć w siebie i nigdy się nie poddawać. Ci, którzy czynią zło mogą mieć różne motywacje.
6/6
Koszmarkowatość
Drastyczne i straszne elementy równoważone są w tekście przez humor.
2/6
Estetyka
Przykuwająca wzrok odblaskowa okładka (materiał z której została wykonana pozostawia wiele do życzenia), sugestywne szkice świetnie korespondujące z tekstem.
3/6
Pomysłowość
Miejsce akcji w lunaparku? Nie mogło się nie udać. CzarnoKsiężnicy, to jednak nic w porównaniu z bezmyślnymi, wściekłymi pluszowymi maskotkami.
5/6
Inne walory
Duża czcionka i niebanalny humor
5/6
Dostosowanie do wieku
Książka idealna na ucznia szkoły podstawowej. No i dla dorosłych.
 8+-100


Autor: Ian Ogilvy
Tytuł: Lichotek i Dragodon
Tytuł oryginalny: Measle and The Dragodon
Tłumaczenie: Paweł Łopatka
Ilustracje: Chris Mould
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Wydanie: I
Rok wydania: 200
Oprawa: miękka
Ilość stron: 300
Cena: 24,90 zł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz