Podczas lektury Szponiarza przypomniało
mi się, że pośród podwórkowych opowiastek mojego dzieciństwa, bardzo popularna
była taka o ŻÓŁTYCH OCZACH. Niestety nie pamiętam, co takiego robiły i
skąd się wzięły, ale wystarczyło o nich wspomnieć, by napędzić komuś pietra.
Zwłaszcza, gdy robiło się to po zmroku lub w piwnicach, do których – chociaż
oczywiście nie było wolno – często się zapuszczaliśmy. ŻÓŁTE OCZY były po
prostu złe i tylko czekały na to, by kogoś sobie upatrzyć i…i tutaj możecie
wstawić dowolne, byle było okropne. To chyba ich bezwzględność, która
najmocniej wryła mi się w pamięć, odróżniała je od Szponiarza. Monstrum opisane
przez Johnsona nie jest potworem, który wybiera ofiary na oślep. Chociaż jego
serce to tylko kupka pyłu, nie jest on na wskroś zły. Szponiarz powstał z
popiołów człowieka, który został spalony przez własne, chciwe dzieci - spotkało
go niewyobrażalne okrucieństwo i to z rąk najbliższych. Nic dziwnego więc, że
jego dusza nie potrafiła zaznać spokoju. Nieszczęśnik mści się więc wciąż na
złych ludziach. Jeśli nie masz jednak niczego na sumieniu - nic ci nie grozi i
możesz spać spokojnie. Poza tym nie zatracił on swojego człowieczeństwa: jest
czuły na krzywdę innych i tęskni za swoim psem.